Nie miałam zielonego pojęcia, ze od listopada nie zaglądałam tutaj. Były wszak jedne święta , teraz idą drugie. Też byłabym ciekawa, co się stało , że tak długo nie ma żadnych doniesień na temat mojej wagi. Biję się więc w piersi i tłumaczę... Miałam tyle na głowie , ze zapomniałam uprzejmie donieść na siebie , że wbrew wszelkim podejrzeniom trzymam i fason i normę i nie mam zamiaru w żadnym razie robić jakichkolwiek odstępstw.
Ostatnio zaś wyczytałam w internecie, ze wszelkie badania naukowe mówią, ze człowiek powinien wypijać 3 litry wody. Pomyślałam ok sprawdzę ile wypijam dziennie. Każdą wypitą szklankę wody ( w rozumieniu płynu)zapisywałam na kartce. Ku mojemu zdziwieniu odkryłam , ze piję trzy szklanki dziennie.
Nawet jak na mnie to chyba jednak za mało i postanowiłam trochę zwiększyć ilość wypijanego płynu. W międzyczasie zadzwoniłam do mojej kochanej mamy . Telefonicznie opowiadam jej z zaangażowaniem jak to nasi dzielni naukowcy odkryli, ze pić trzeba aż 3 litry wody dziennie . Gdybym zamiast telefonu miała wideofon jestem głęboko przekonana, ze zobaczyłabym jak mojej mamie nos się marszczy. - 3 litry ?!- usłyszałam w słuchawce coś pomiędzy pytaniem , a niedowierzaniem - "3 litry, a kto by ta tyle szczoł". Nie wytrzymałam . Parsknęłam takim serdecznym śmiechem. Cała moja mama . Nawet na sikaniu chce oszczędzać .
Po czterech dniach eksperymentu spasowałam. Nie do owych 3 litrów absolutnie nie dotarłam .Maksymalnie wypijałam 5 szklanek no może 6 wody , ale to było aż nadto. Po raz pierwszy miałam ochotę wodą wymiotować. W końcu powiedziałam basta . No bo w końcu czy ja jestem beczką , żeby się aż tak napełniać ?
Sorry nie dość , ze chodziłam opita jak bąk to zaczynałam mieć takie wrażenie nalania, którego nie znoszę. W dodatku cała ta woda wyparowywała ze mnie w postaci dziwnej i niespotykanej nad potliwości . Powiedziałam sobie nie ma mowy. Jest zima , a jak wieloryb wodą spływam Natychmiast z ulgą wróciłam do swoich norm wcześniejszych.
Mój organizm chyba jednak zastrajkował i dopiero teraz wydala nadmiar tej wypitej wody. Nacisk na pęcherz miewam taki, że nie jestem w stanie wrócić ze spaceru z psem do domu. Sikam z przerażeniem gdzie popadnie i chwalę Boga , że nie noszę mokrych majtek. Najwyżej przepraszam, ze w najmniej oczekiwanym miejscu sikam, bo nie zrobię już ani jednego kroku.
Kolega , z którym rozmawiałam pocieszył mnie; Kobito nadajesz się do sportu. Bo w zimie to , ze ktoś tam wygra to mały pryszcz, ale wypnij cztery litery na trasie i zrób czego natura się domaga na oczach publiczności.... Niby trochę mi ulżyło, ale wredna natura od razu splatała mi figla.
Już wracałam do domu. Niedziela, piękna pogoda, i nagle czuję, ze nie ma mowy dalej nie zrobię już
ani kroku, a ja tu jestem na osiedlu mieszkaniowym, gdzie o zasłonę jakąkolwiek trudno. Zaciskam zęby . Do domu mam dziesięć minut marszu . Już prawie biegnę i czuję, że zaraz będę sikać czy chcę czy nie chcę. Matko jedyna jak w tym momencie zazdrościłam facetom. Schwyci taki ten swój dzyndzelek, przytuli się do drzewa , czy winkla , publice co najwyżej pokaże nadobny zad i wyrzuci z siebie nadmiar płynów... Z babą to całe skaranie boskie.
Ma spodnie jarzy przód i tył. Ma spódnicę to i tak majtami zdjętymi wabi. Tyle, że jak człowieka przytrze to wierzcie mi , że żadna ilość gapiów nie jest wstanie człowieka zawstydzić. Na trzy minuty marszy od domu sikałam na cały świat: na tych co patrzyli z okien bloków i wszystkich przechodniów. To była zwyczajna walka i o ulgę dla pęcherza i o suche majtki i w takich chwilach nadobna błyskotliwa wystawiona na publiczny widok jest ...powiem szczerze przepraszając jeszcze raz wszystkich za obsceniczny widok - najmniej ważna.
Tak oto moje eksperymentowanie z ilością płynów odłożyłam ad acta i pozwoliłam mojemu organizmowi samemu sobie regulować te sprawy. W końcu kto wie lepiej ile płynów potrzeba do dobrego funkcjonowania - naukowiec czy organizm.... no kto?
Wysnułam też dziwny wniosek. Skoro pijąc wodę miałam wrażenie ciągłego rozdęcia to znaczy, że albo woda wywołuje tycie, albo sprzedają w moim mieście bardzo tłustą wodę.
Ostatnio zaś wyczytałam w internecie, ze wszelkie badania naukowe mówią, ze człowiek powinien wypijać 3 litry wody. Pomyślałam ok sprawdzę ile wypijam dziennie. Każdą wypitą szklankę wody ( w rozumieniu płynu)zapisywałam na kartce. Ku mojemu zdziwieniu odkryłam , ze piję trzy szklanki dziennie.
Nawet jak na mnie to chyba jednak za mało i postanowiłam trochę zwiększyć ilość wypijanego płynu. W międzyczasie zadzwoniłam do mojej kochanej mamy . Telefonicznie opowiadam jej z zaangażowaniem jak to nasi dzielni naukowcy odkryli, ze pić trzeba aż 3 litry wody dziennie . Gdybym zamiast telefonu miała wideofon jestem głęboko przekonana, ze zobaczyłabym jak mojej mamie nos się marszczy. - 3 litry ?!- usłyszałam w słuchawce coś pomiędzy pytaniem , a niedowierzaniem - "3 litry, a kto by ta tyle szczoł". Nie wytrzymałam . Parsknęłam takim serdecznym śmiechem. Cała moja mama . Nawet na sikaniu chce oszczędzać .
Po czterech dniach eksperymentu spasowałam. Nie do owych 3 litrów absolutnie nie dotarłam .Maksymalnie wypijałam 5 szklanek no może 6 wody , ale to było aż nadto. Po raz pierwszy miałam ochotę wodą wymiotować. W końcu powiedziałam basta . No bo w końcu czy ja jestem beczką , żeby się aż tak napełniać ?
Sorry nie dość , ze chodziłam opita jak bąk to zaczynałam mieć takie wrażenie nalania, którego nie znoszę. W dodatku cała ta woda wyparowywała ze mnie w postaci dziwnej i niespotykanej nad potliwości . Powiedziałam sobie nie ma mowy. Jest zima , a jak wieloryb wodą spływam Natychmiast z ulgą wróciłam do swoich norm wcześniejszych.
Mój organizm chyba jednak zastrajkował i dopiero teraz wydala nadmiar tej wypitej wody. Nacisk na pęcherz miewam taki, że nie jestem w stanie wrócić ze spaceru z psem do domu. Sikam z przerażeniem gdzie popadnie i chwalę Boga , że nie noszę mokrych majtek. Najwyżej przepraszam, ze w najmniej oczekiwanym miejscu sikam, bo nie zrobię już ani jednego kroku.
Kolega , z którym rozmawiałam pocieszył mnie; Kobito nadajesz się do sportu. Bo w zimie to , ze ktoś tam wygra to mały pryszcz, ale wypnij cztery litery na trasie i zrób czego natura się domaga na oczach publiczności.... Niby trochę mi ulżyło, ale wredna natura od razu splatała mi figla.
Już wracałam do domu. Niedziela, piękna pogoda, i nagle czuję, ze nie ma mowy dalej nie zrobię już
ani kroku, a ja tu jestem na osiedlu mieszkaniowym, gdzie o zasłonę jakąkolwiek trudno. Zaciskam zęby . Do domu mam dziesięć minut marszu . Już prawie biegnę i czuję, że zaraz będę sikać czy chcę czy nie chcę. Matko jedyna jak w tym momencie zazdrościłam facetom. Schwyci taki ten swój dzyndzelek, przytuli się do drzewa , czy winkla , publice co najwyżej pokaże nadobny zad i wyrzuci z siebie nadmiar płynów... Z babą to całe skaranie boskie.
Ma spodnie jarzy przód i tył. Ma spódnicę to i tak majtami zdjętymi wabi. Tyle, że jak człowieka przytrze to wierzcie mi , że żadna ilość gapiów nie jest wstanie człowieka zawstydzić. Na trzy minuty marszy od domu sikałam na cały świat: na tych co patrzyli z okien bloków i wszystkich przechodniów. To była zwyczajna walka i o ulgę dla pęcherza i o suche majtki i w takich chwilach nadobna błyskotliwa wystawiona na publiczny widok jest ...powiem szczerze przepraszając jeszcze raz wszystkich za obsceniczny widok - najmniej ważna.
Tak oto moje eksperymentowanie z ilością płynów odłożyłam ad acta i pozwoliłam mojemu organizmowi samemu sobie regulować te sprawy. W końcu kto wie lepiej ile płynów potrzeba do dobrego funkcjonowania - naukowiec czy organizm.... no kto?
Wysnułam też dziwny wniosek. Skoro pijąc wodę miałam wrażenie ciągłego rozdęcia to znaczy, że albo woda wywołuje tycie, albo sprzedają w moim mieście bardzo tłustą wodę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz